Darzę miłością ogromną wszelkie trylogie i
serie. Kiedy skończę czytać jakąś książkę i wiem, że jeszcze
czekają mnie 4 tomy wspaniałej uczty, fangirlingu i emocji, to aż zacieram z radości ręce. Jednak przyznam się, że zdarzyło mi się porzucić,
ewentualnie zawiesić, czytanie pewnych serii. I choć
zazwyczaj zaciskam zęby i czytam do końca - I am not a quiter! - to ostatnimi czasy coraz
częściej zdarza mi się po prostu zamknąć książkę, odłożyć
ją na półkę i wcale nie zastanawiać się „co by było
gdyby...” i „ciekawe, co się zdarzy w 7 tomie”.
Oto moja
lista:
„Dotyk Julii”
Taher Mafi
„Nie
możesz mnie dotknąć – szepczę. Kłamię – oto, czego mu nie
mówię. Możesz mnie dotknąć – oto, czego nigdy nie powiem.
Proszę, dotknij mnie – oto, co chcę powiedzieć”.
Naprawdę nie wiem dlaczego nie mogłam skończyć tej książki.
Początek zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, byłam ciekawa
Julii i jej historii, poza tym styl pisania autorki bardzo przypadł
mi do gustu – urywane zdania i chaotyczne myśli Julii miały swój
klimat. Jednak w połowie książki poczułam nagłą niechęć do
historii i straciłam zainteresowanie.
Jeśli chodzi o książki, to uwielbiam każdy gatunek, jednak mam
jedną zasadę – związek przyczynowo-skutkowy musi mieć sens,
inaczej zamiast skupiać się na samej fabule, denerwuję się
okropnie na bohaterów i ich nagłe zmiany. Chodzi mi o pewien
realizm postaci – jeśli autor przez pięćdziesiąt stron wmawia
nam, że mąż naszej bohaterki jest najgorszy na świecie i nasza
heroina pragnie udusić go poduszką, to proszę nie wmawiajcie mi,
że wszystko się odmieni ze strony na stronę, z akapitu na akapit,
bo bae powiedział, że się zmieni i przyniósł bukiet polnych
kwiatów, w związku z czym nasza bohaterka ma wewnętrzną odmianę,
oczyszczenie z odrodzeniem i po trzech akapitach jest już innym
człowiekiem, a fabułę z pierwszej połowy książki idzie o kant
potłuc! Nie chcę wyjaśniać w szczegółach, co takiego zwróciło moją uwagę w
„Dotyku Julii”, jednak pewna scena sprawiła, że po prostu
zamknęłam książkę i już do niej nie wróciłam.
PS Ale okładki są cudowne.
„Dary Anioła” Cassandry Clare
Dotąd się zastanawiam, dlaczego to sobie zrobiłam. Pierwszą
książkę z serii przeczytałam jeszcze w gimnazjum i nie byłam
pewna, co o niej myśleć. Pomysł był nawet ciekawy, jednak sposób
pisania nie przypadł mi do gustu. (Później pomyślałam, że chyba
mam po prostu jakąś niechęć to urban fantasy, a do YA urban
fantasy już w ogóle – obecnie wiele książek z tego gatunku jest
pisana na zasadzie: weźmy grupę nastolatków, ajfony, problemy w
szkole, miecze, Wielką Tajemnicę, trochę magii i płomienny
romans i wydajmy książkę!). Jednak nie poddałam się i sięgnęłam po kolejne części,
tym razem w oryginale i było jeszcze gorzej. Nie zrozumcie mnie źle,
wiem, że jest w Internetach wielu fanów tej serii i nie uważam,
żeby była ona jakaś tragiczna, jednak patrząc na styl pisania
pani Cassandry, skręcało mnie w środku i odbierało całą chęć
do czytania. W rezultacie, po skończeniu trzeciego tomu serii, już
nigdy do niej nie wróciłam i od tej pory śpi mi się trochę
lepiej.
A czy ktoś z was próbował oglądać serial? Zastanawiam się, czy
już go anulowano, czy dano mu jeszcze jedną szansę?
„Pieśń lodu i ognia” George R. R. Martin
Tutaj nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Książki z serii
trafiają idealnie w moje gusta, klimaty i ilość stron, jednak
utknęłam na pierwszym tomie i za nic nie mogę się ruszyć. Jednak
wiem, że w końcu mnie natchnie, a wtedy migusiem przelecę przez
wszystkie tomy. Podejrzewam, że zniechęcił mnie boom na Grę o
Tron, jednak zawsze mówię wszem i wobec, że jestem fanką książek
Martina, a co. Kiedyś przecież je skończę!
A wy? Przyznajcie się, co znajduje się na waszej liście?