Rzadko zdarza mi się nie kończyć powieści, ponieważ wydaje mi się, że powinnam dać szansę każdej książce, zanim trzasnę nią o ścianę. Poza tym pewnie zabrzmi to banalnie, ale tak - nie lubię niedokończonych historii. Ostatnio jednak szkoda mi czasu na walczenie ze słabymi książkami lub po prostu takimi, które are not my cup of tea. W tym kwartale zebrałam aż trzy pozycje - po jednej na każdy miesiąc- których nie skończyłam i nie planuję skończyć w najbliższym czasie (czyli prawdopodobnie nigdy ich nie przeczytam). Chciałabym zaznaczyć na początku oczywistą oczywistość - to, że mi się te książki nie przypadły do gustu, nie oznacza, że są naprawdę złe. Proszę nie czuć się w obowiązku bronienia ulubionych historii, bo naprawdę szanuję Wasze gusta.
„The strange case of the alchemist's daughter” Theodora Goss
Byłam bardzo podekscytowana, gdy sięgałam po tę książkę, ponieważ czytałam o niej wiele dobrego. Niestety, był to prawdziwy yawn fest. Męczyłam się z nią dobre trzy miesiące i w końcu zdecydowałam się skończyć czytanie około dwusetnej strony. Goss stworzyła prawdziwy mash up literacki, wrzucając do XIX-wiecznego Londynu bohaterów dobrze nam znanych klasyków. Mary Jekyll po śmierci matki zostaje bez grosza przy duszy, dlatego postanawia wytropić Edwarda Hyde - dawnego współpracownika jej ojca i - jak się okazuje - mordercę, ponieważ za wszelkie informacje, które mogą się przyczynić do pochwycenia zbiega czeka sowita nagroda. Śledztwo prowadzi oczywiście do przerażających informacji o eksperymentach, mamy też Sherlocka Holmesa i Watsona, a także znane nam z literatury potwory w wersji żeńskiej, m.in Frankensteina. Brzmi obiecująco, prawda? Historia pełna zwrotów akcji i ekscytujących wydarzeń! Niestety, książka okazała się na wskroś nudna, pomimo, że napisana bardzo dobrym stylem. Poza tym bardzo irytowały mnie wstawki bohaterek, które komentowały bieżące wydarzenia, pomimo tego, że nie pojawiły się jeszcze w historii właściwej. Bez wyrzutów sumienia oddaję nieprzeczytaną do biblioteki.
„Fałszywy Pocałunek” Mary E. Pearson
Wiedziałam, że nie powinnam zawracać sobie głowy tą książką, ponieważ z mojego śledztwa wynikało, że najwięcej pozytywnych opinii otrzymała ona od recenzentów, którym powieść sprezentowało wydawnictwo. Reszta pisała, że to całkiem przeciętna książka. Co jest niedopowiedzeniem, bo naprawdę ciężko mi napisać o niej coś pozytywnego. Doszłam do 45 rozdziału i się poddałam. Liczyłam na ciekawą powieść fantasy z elementami romansu i silną bohaterką, a dostałam romans z niemalże zerową fabułą. Księżniczka ucieka sprzed ołtarza, ponieważ ojciec chce ją sprzedać zwaśnionemu królestwu w zamian za zgodę i pokój (i słusznie, że uciekła, naucz się rządzić, a nie karzesz córkę za swoje błędy). W pogoń za dziewczyną wyrusza zabójca oraz książę. Oboje wpadają po uszy poznając cudowną księżniczkę, jednak żaden nie przyznaje się przed nią kim jest. Potem mamy dramatyczny plot twist, który nikogo nie rusza, a później skończyłam czytać, bo nie miałam siły.
Zacznę od plusów - naprawdę długo nie wiemy, który mężczyzna jest zabójcą, a który księciem, ponieważ autorka sprytnie zakręciła czytelnikiem. Jednak to nie wystarczy do napisania ciekawej książki!
Dobra, żartowałam, bo ten plus jest też minusem. Przez ten zabieg miałam wrażenie, że ciągle czytam o tej samej osobie, a nie o dwóch różnych postaciach, przez co w sumie nie interesowało mnie, kto ma ochotę pocałować i zabić księżniczkę, a kto pocałować i poślubić, bo w mojej głowie Kaden i Rafe byli jednym i tym samym człowiekiem.
Księżniczka (sorry, nie pamiętam jej imienia, Leia, Lea, coś takiego) jest bezmyślna i pusta okrutnie. [bardzo mały spoiler] Uciekając z pałacu ukradła coś ważnego komuś ważnemu i stwierdziła, że dobrym pomysłem będzie zostawienie liściku potwierdzającego tożsamość złodzieja. No do stu piorunów, bardzo logiczne, na pewno nie wyślą nikogo, by odzyskał bardzo ważną rzecz, a ją ukatrupił za bezczelność. [/ bardzo mały spoiler].
Wklejam moje notatki podczas lektury:
Wszystko kręci się wokół trójkąta miłosnego i jest tak oklepane, że nie wzbudza żadnych emocji. Mężczyźni doznali instant love w momencie w którym ich wzrok padł na księżniczkę, w której tak naprawdę nie dostrzegłam niczego niesamowitego. (Ona jest cudowna, bo pracuje w karczmie.) W sumie to była obsesja, a nie miłość. Jeden z nich sam się przyznał, że od momentu w którym ją zobaczył BEZ PRZERWY o niej myślał. Scena była napisana w taki sposób, że było to dla mnie niepokojące, a nie romantyczne.
(Przerwa na reklamę dla tych, którzy myślą, że to przecież jest romantyczne. Wyobraźcie sobie, że pracujecie w Starbucksie i kilka dni z rzędu przychodzi po kawkę całkiem przystojny facet. Myślicie sobie, no całkiem niezły, ale trochę podejrzany. Po tygodniu gościu wam mówi, że obserwował każdy wasz ruch i nie mógł przestać o was myśleć i chyba czuje coś więcej. No proszę, ile słów zamówiliście oprócz: panie Radku, dzisiaj z cukrem czy bez? i Dziesięć dziewięćdziesiąt, dziękuję. Może muffinka do tego? Tak sobie to wyobrażam).
Jej pseudofilozoficzne rozważania sprawiały że mężczyźni „zastygali zaskoczeni”, jakby byli zdziwieni, że księżniczkę stać na takie mądrości albo sami na to nie wpadli (a były to takie głupoty, że drżałam cała z zażenowania).
Słowo kocham było użyte tak ekspresowo, że aż mało nie spadłam z łóżka na jego widok.
Prawie każda rozmowa i każda myśl Lei kręciła się wokół księcia i zabójcy, co robią, gdzie są, dlaczego się tak zachowali, który jest przystojny, a który przystojniejszy. No cholera jasna. Leia jest księżniczką, która uciekła sprzed ołtarza, a jej czyny mają ogromne konsekwencje. Z pewnością dałoby radę napisać ciekawą powieść pełną politycznych intryg z intensywnym wątkiem miłosnym. Zamiast tego dostałam dziewczynkę, która nie może się zdecydować, który z chłopców jest śliczniejszy.
Myślałam, że Leia jest silną młodą kobietą, która była w stanie podjąć ciężką decyzję i walczyć o swoje, a tymczasem okazała się memłą, która rozklejała się, kiedy jeden z jej oblubieńców wysyłał jej sprzeczne sygnały. W książce była jedna scena, kiedy płacząc zapytała zabójcę-księcia dlaczego ten się nią nie interesuje, skoro zdawało się, że wysyła jednoznaczne sygnały. Rozumiem, że gdy kogoś kochamy, to targają nami gwałtowne emocje, gdy druga osoba nie może się zdecydować, a my trwamy w wiecznym oczekiwaniu, ale silna i niezależna dziewczyna, na jaką starano się ewidentnie wykreować nasza princessę, znałaby swoją wartość i jeśli już by skonfrontowała zalotnika, to bez smarków na twarzy. Jej dziecinne wybuchy były naprawdę frustrujące i jako czytelniczka czułam wstyd za jej postępowanie. Po jednej z upokarzających scen Leia stwierdziła, że chciałaby “zasnąć na wieki” (bo nie powiedział, że też ją lubi czy coś takiego). Na serio. Książkę tę napisała kobieta. Myślałam, że jest świadoma, że tworzenie histerycznych i rozchwianych bohaterek, które są kreowane na silne i odważne to zły wzór dla młodych dziewcząt czytających tę książkę. Pokazywanie swoich uczuć i emocji nie jest niczym złym, jakaś godność i rozsądek musi w tym być.
Jak widać miałam dużo myśli...
Katy Regnery - „Weteran”
Dotąd zastanawiam się, co mnie podkusiło. Jedyny powód dla którego sięgnęłam po ten koszmarek, to informacja, że jest to współczesny retelling Pięknej i Bestii. Facet jest weteranem wojennym, który stracił rękę i doznał deformacji twarzy, natomiast naszą Bellą jest upokorzona dziennikarka, która wróciła do rodzinnej miejscowości, żeby lizać rany.
Po pierwsze, osoby, które były na wojnie i widziały, jak giną ich przyjaciele przeszły prawdziwą traumę i często nie funkcjonują normalnie. Wydaje mi się, że ta bardzo ważna kwestia została strasznie w tej książce spłycona. Jasne, Asher dużo wycierpiał, ma zdeformowaną twarz, nie wychodzi z domu, ponieważ jest pełen kompleksów, widać, że wydarzenia odcisnęły na nim bolesne piętno. Jednak pomijając to, jak czuje się ze swoim wyglądem, nie mamy żadnych głębszych rozmyślań (jakieś tam były, ale nie wmawiajcie mi, że głębokie). Gdyby nie fakt, że jesteśmy ciągle informowani o bliznach na jego twarzy, zupełnie bym zapomniała, że spotkało go w życiu coś złego. Od pierwszego spotkania jedyne o czym myśli to Savannah. Co stronę Asher powtarza jej, że jest NIESAMOWITA. Jesteś niesamowita, Savannah. To niesamowite, jaka niesamowita jesteś Savannah. Masz niesamowite oczy i niesamowite ciało i niesamowite jest to, że jesteś cała niesamowita Savannah.
Niesamowita Savannah niestety niesamowita nie jest. Jest próżna, samolubna i dziecinna. Dziewczyna podchodzi pod trzydziestkę i pracowała w jednej z poczytniejszych gazet, a zachowuje się jak nastolatka. Żebyście widzieli zgrozę na mojej twarzy, gdy czytałam o jej wybuchach zazdrości pięć minut po tym, jak poznała faceta. Coś na zasadzie: dlaczego w szkole na przerwie rozmawiałeś z tą dziewczyną?! Przecież ona jest taka głupia i brzydka! Wiesz co, może niech ona z tobą pójdzie dzisiaj do kina, bo ja nie mam ochoty! Nienawidzę cię! Ty mnie już nie kochasz!
Poza tym ma zupełnie gdzieś swoją młodszą siostrę, która wkrótce wychodzi za mąż, pomimo, że jest jej druhną. Wiecznie zapomina, że miała pomagać w przygotowaniach lub naśmiewa się z jej pomysłów. I gdyby jeszcze miała coś innego do roboty niż rozmyślanie o tyłku Ashera...
Postacie płytkie, dramaty płytkie, fabuła płytka... Nigdy nie czułam większego zadowolenia z podjętej decyzji, jak wtedy, kiedy postanowiłam nie kończyć tej niesamowitej jak Savannah historii.
Proszę nie zjeść mnie żywcem, jeśli któraś z wymienionych książek jest waszą ulubioną! Miłego dnia i do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz