piątek, 29 grudnia 2017

Recenzja: Dan Brown „Początek”


O Danie Brownie stało się szczególnie głośno, gdy wydany został jeden z jego bestsellerów, „Kod Leonarda da Vinci”. Po raz pierwszy po jego powieść sięgnęłam w pierwszej lub drugiej klasie gimnazjum i pamiętam, że nie mogłam się od niej oderwać. Z jednej strony brutalne morderstwa, tajemnicze symbole i trudne do złamania kody, a z drugiej wspaniałe lekcje historii i sztuki. „Kod” zainspirował mnie do stworzenia prezentacji na jedną z moich lekcji języka polskiego i pamiętam jak bardzo byłam zadowolona z tej szóstki w dzienniku. Dlatego jako fanka twórczości Dana Browna i przygód Roberta Langdona, musiałam sięgnąć po jego najnowsze dzieło, „Początek”.



Robert Langdon, specjalista w dziedzinie symboli i ikonologi religijnej, przybywa do Muzeum Guggenheima w Bilboa, by być naocznym świadkiem wystąpienia swojego przyjaciela, Edmonda Kirscha. Żaden z gości nie jest świadom tematu prezentacji, która w opinii gospodarza wieczoru ma zmienić losy świata i udzielić odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące sensu życia. Miliony widzów śledzi ekscytującą przemowę futurysty. Zanim jednak Kirsch dochodzi do sedna sprawy, wieczór zostaje w brutalny sposób przerwany, a Langdon jest zmuszony uciekać z miejsca zdarzenia. Tylko on może rozszyfrować kod broniący dostępu do przełomowych badań Kirscha i ujawnić najważniejsze dzieło przyjaciela światu.



Co tu dużo mówić. Książki z Robertem Langdonem jako głównym bohaterem jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Zawsze dobrze się bawię czytając o przygodach profesora Harvardu. Niezmiennie jestem zafascynowana tym, w jaki sposób Dan Brown potrafi zainteresować mnie sztuką. Czytając jego powieści, zawsze mam pod ręką smartfona i googluję miejsca, obrazy i rzeźby. Prawda jest taka, że Brown tak sprytnie manipuluje rzeczywistą historią i fikcją literacką, że łykam wszystko, co czytam. 

„Początek” nie był żadnym wyjątkiem. Już zapoznając się z pierwszymi rozdziałami, wyszukiwałam w Internecie informacji o Muzeum Guggenheima w Bilboa oraz o wszystkich instalacjach artystycznych, które zostały wspomniane w powieści. Zanim przebrnęłam przez początkowe rozdziały, postanowiłam sobie, że kiedyś koniecznie muszę odwiedzić to miejsce, jeśli będę miała okazję zwiedzać Hiszpanię. Oczywiście w powieści jest wiele kontekstów kulturowych, nawiązujących do sztuki, filozofii czy poezji, a także religii. Nie można odmówić autorowi wiedzy i pracy, jaką włożył, by to wszystko zgrabnie powiązać. 



Bardzo lubię też sposób w jaki Brown tłumaczy różne pojęcia np. z dziedziny fizyki, historii czy sztuki, z którymi zwykły człowiek na co dzień nie ma styczności. Niektórzy pisarze mają w zwyczaju tłumaczyć najbardziej „oczywiste oczywistości” w taki sposób, że czytelnik może czuć się potraktowany jak małe dziecko, które pierwszy raz czyta poważną książkę. Jednak tutaj byłam wdzięczna za występowanie zgrabnych wstawek informujących mnie o czym w ogóle czytam i dlaczego to jest ważne. 

Zauważyłam, że dla wielu dużym minusem tej powieści jest brak licznych zagadek do których przyzwyczaiły nas poprzednie części. Być może faktycznie poniekąd tak jest, ale warto pamiętać, że nie szukamy na nowo świętego Graala, czy nie rozszyfrowujemy tajemniczych symboli templariuszy. Niestety czasy „Kodu” czy „Aniołów i Demonów” są już za nami. Ta powieść jest bardziej nowoczesna, więcej w niej zaawansowanej technologii i myślę, że jest to duży powiew świeżości. Rozumiem głosy oburzenia i niezadowolenia, ale bez przesady, każdy pisarz próbuje w końcu czegoś nowego. 

W tej powieści wyjątkowo więcej znajdą dla siebie fani postępu technologicznego człowieka. Sztuczna inteligencja czy superszybkie komputery wyśmienicie kontrastują ze wzmiankami o dawnych tradycjach i starych religiach tego świata. Rozumiem jednak, dlaczego wielu osobom ta mieszanka może się nie spodobać.

A Wam jak podobał się „Początek”?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz