czwartek, 17 maja 2018

Recenzja: Sarah J. Maas „A Court of Frost and Starlight” (ACOTAR #3.5)



Czytając tę książkę raz po raz zadawałam sobie pytanie - czy dalej jestem fanką twórczości Sarah J. Maas? Kiedy pierwszy raz dopadałam się do angielskiej wersji Szklanego Tronu, jeszcze jakiś czas przed polskim wydaniem, byłam pewna, że znalazłam ulubioną autorkę fantasy. W kilka tygodni pochłonęłam dostępne wtedy tomy serii. Chociaż dwie pierwsze części podobały mi się najbardziej, z czasem zaczęłam dostrzegać problematyczność jej powieści. Mimo tego że dalej uznawałam je za dobre, trafiły do szufladki guilty pleasure



Gorzej było przy Dworach. Pierwsze dwa tomy również miałam okazję przeczytać przed polską premierą. Niestety już po kilku stronach ciężko mi było nie zauważyć dużej różnicy między Szklanym Toronem a Dworem Cierni i Róż. Miałam wrażenie, że tę drugą powieść napisał ktoś inny i do tego bardzo się spieszył. Dlaczego mam taką, a nie inną opinię o Dworach to temat na inny post, ponieważ jak widać mimo wszystko czytałam całą serię. Dzisiaj przede wszystkim chciałabym się skupić na najnowszej powieści Maas - A Court of Frost and Starlight - która jest mostem pomiędzy kolejnymi książkami serii. 



Recenzja ta będzie wyglądała nieco inaczej, ponieważ będę spisywała swoje wrażenia po przeczytaniu jakiejś części książki, a nie jak to mam w zwyczaju - po przeczytaniu całej powieści. Oczywiście recenzja jest bez większych spoilerów, odradzam jednak czytanie jeśli nie zapoznaliście się z oryginalną trylogią.

Rozdziały od 1 do 10

Maas zastosowała zabieg, który jest popularny w jej książkach i jest zazwyczaj potrzebny, aczkolwiek nie jestem jego fanką. Chodzi oczywiście o mnogość narratorów. W tym wypadku trochę denerwowało mnie to, że każdy rozdział miał innego narratora - Rhysa, Feyre, Kasjana i Morrigan itd., szczególnie, że poznawaliśmy tylko i wyłącznie ich wewnętrzne rozterki, nie było tu żadnej akcji. Ot, Kasjan w przestworzach rozmyśla o przeszłości. Morrigan stara się opanować, gdy Rhys i Feyre rozmawiają z Erisem itd. 

Być może mój największy problem jest taki, że nie związałam się specjalnie z żadnym bohaterem tej serii. Ciężko mi było wczuć się w położenie tych osób i przeżywać wydarzenia, które rozgrywały się w poprzednich tomach. Po prostu czuję obojętność czytając o Mor, Azie czy Kasjanie, ponieważ pomimo ponurej i tragicznej historii brakowało mi czegoś jeszcze, co sprawi, że zaangażuję się w życie rodziny Rhysa. Rozumiem, że wielu z was uwielbia te postacie i są one dla was ważne, dlatego być może spodoba wam się możliwość zajrzenia w ich głowy. Na pewno bardziej doceniłabym ten zabieg, gdybym bardziej się z nimi związała. 

Prawdą jest też, że przez te 10 rozdziałów nic się nie wydarzyło. Velaris przygotowuje się na Przesilenie Zimowe i to w sumie tyle. Głównym problemem Feyre było znalezienie czasu na mizianie się ze swoją drugą połówką i na szukanie prezentów dla rodziny. Na serio, tyle wyniosłam z 10 rozdziałów. Póki co książkę czyta się jak fanfiction. 

Rozdziały 11-20

W tej części dochodzi do spotkanie dwójki najlepszych przyjaciół, Rhysa i Tamlina. Dwór Wiosny to jedna wielka melina, a Tam jest królem na tym śmietnisku. Nie jestem pewna, czy to już spoiler, czy nie, bo naprawdę nic się ciekawego nie dzieje. Maas dalej próbuje udowodnić, jakim nędznym żukiem gnojowym jest były narzeczony obecnej narzeczonej Rhysa. Ogólnie takie trochę przedszkole. Chociaż poniekąd rozumiem Rhysa patrząc na ich wspólną historię - z pominięciem Feyre, myślę bardziej o jego rodzinie. Mimo wszystko byłam zawiedziona, bo wyobrażałam sobie Rhysa jako silną postać, która jest ponad dziecinne zagrania i utarczki słowne. Ten gościu ma pół tysiaka na karku, był przedstawiony jako tajemnicza i powściągliwa postać, natomiast teraz siedząc w jego głowie mam wrażenie, że ma on nie więcej niż szesnaście lat. O wiele bardziej bym go szanowała, gdyby potrafił zachować godność i zbyć pewne rzeczy milczeniem. 

Ogólnie dużo rozważania, filozofowania i wewnętrznych rozterek. Bohaterowie głównie jedzą wspólne obiady i chodzą na zakupy. Serio, Feyre jest na zakupach w każdym rozdziale, a jednak ciągnie nie kupiła prezentu dla swojego partnera. Jestem w szoku, ponieważ jest to kluczowe dla powieści! Dowiadujemy się również, jak Amren czuje się w nowym ciele i co po godzinach robi Nesta. Poza tym gdzie się nie ruszymy, tam znajdziemy piękne kobiety i zabójczo przystojnych mężczyzn. Wszyscy w tej powieści są cudowni. Maas lubi tworzyć „boleśnie piękne” postaci. Może dlatego tak ciężko mi się z nimi wszystkimi utożsamić, bo w prawdziwym życiu ludzie są bardziej zróżnicowani. 

Muszę tutaj wspomnieć krótko o dwóch rzeczach, które niekoniecznie mi się widzą. Obie kojarzą mi się ze Zmierzchem.
Po pierwsze, różnica wieku. Nie ma znaczenia jak dobrze wygląda Rhysand, Kasjan czy Azriel. Mają oni pięćset lat na karku. To prawda, że kiedy jest się nieśmiertelnym, to pięćset lat znaczy tyle co nic. Ale przy nich Feyre to mała dziewczynka. 
Po drugie, ta charakterystyczna więź, która łączy dwie osoby. Dziwnie mi z tym, że wymusza ona specjalne uczucie wobec osoby, której zupełnie nie znasz. Spójrzmy na Luciena i Elain. Wiadomo, pewnie skończą jako najszczęśliwsza na świecie para, jednak póki co jest to dla nich brzemieniem. Dziewczyna ewidentnie nie jest zadowolona, że jest miłością życia faceta, którego ledwie zna, natomiast Lucien jest przygnębiony i sfrustrowany. Rozumiem, że może to działa na zasadzie „los” wie, że jesteście dla siebie stworzeni. Mimo wszystko trochę niesmaczne jak wpojenie w Zmierzchu.

W rozdziale 20 w końcu dotarliśmy do Przesilenia. 

Rozdziały 21-28  

Jakby ktoś pytał, to najciekawsza para w tej książce to zdecydowania Kasjan i Nesta! Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o tej części, dużo cukrowania i mówienia o nadziei na lepsze jutro. Mam wrażenie, że z Rhysa zrobił się taki tatusiek. Ciągle się wzrusza i lukruje żonce. Ogólnie Maas chyba postanowiła, że ma pole do popisu, bo jest to tylko taki wypełniacz, więc mam wrażenie, że wszyscy bohaterowie byli po trosze out of character

W każdym razie podsumowując całą powieść, miałam wrażenie, że czytam fanfiction. Nie powiem, że ta część była zbędna, ale zupełnie nic nie wnosi, chociaż można się było tego spodziewać, w końcu to tom 3.5 Mam wrażenie, że kiedy zabierzemy się za tom czwarty, znajomość ACOFAS będzie nam zupełnie niepotrzebna. Prawie nic się nie zdarzyło, więc nie będzie to miało znaczącego wpływu na kolejne tomy. 

Dla kogo jest ta książka? 

Przede wszystkim dla tych, co są ogromnymi fanami serii i w związku z tym chcą czytać urywki z życia codziennego ukochanych bohaterów. Jak już wspominałam na wstępie, zdecydowanie preferuję Szklany Tron od Dworów, dlatego niespecjalnie jestem zachwycona treścią. Przyznam, że trochę się wynudziłam. Moimi ulubionymi fragmentami były na pewno te dotyczące Kasjana, Nesty oraz Amren. 

Na końcu książki znajduje się mały sneak peak kolejnej części. Dużo w nim Nesty. 

Jeśli czytaliście ACOFAS w oryginale - piszcie, co myślicie. Jeśli czekacie na polskie wydanie, podzielcie się swoimi przewidywaniami!


ACOTAR | ACOMAF | ACOWAR | ACOFAS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz