środa, 16 maja 2018

Recenzja: Remigiusz Mróz „Testament” (Joanna Chyłka #7)

Jak ja się niezmiernie cieszę, że w końcu mogę bez wyrzutów sumienia usiąść i napisać tę recenzję! Wiecie jak to jest, kiedy macie milion rzeczy na głowie i za każdym razem kiedy chcecie napisać słów kilka o przeczytanej właśnie książce, to zaczynacie myśleć o tych wszystkich terminach, które nad wami wiszą? Ale dzisiaj, po długiej nieobecności, nareszcie mogę bez stresu i narzekania zabrać się za opisanie moich odczuć dotyczących Testamentu!



Do Chyłki zgłasza się znany warszawski ginekolog, Rafał Kranz. Mężczyzna opowiada prawniczce o ogromnym spadku, który dostał od swojej pacjentki, Beaty Widery. Kranz twierdzi, że nie ma powodów, by kobieta zapisała mu swój majątek, ponieważ przyjął ją w swoim gabinecie tylko raz. Co ciekawe, w skład spadku wchodzi stara nieruchomość, która wiele lat temu po reprywatyzacji stała się własnością rodziny Beaty. I właśnie w tym budynku Kranz odnajduje czyjeś zwłoki, a  zaraz potem policja oskarża go o zabójstwo. Początkowo Chyłka nie jest zainteresowana sprawą, ale ginekolog w zamian za współpracę ofiaruje jej cenne informacje, które mogą pomóc Zordonowi. 

Zacznę od ciekawego faktu, a mianowicie, że nie czytałam wszystkich książek z serii! Na początku chciałam to nadrobić, ale jak wspominałam, miałam gorący okres i choćbym czytała całymi nocami, to i tak bym się nie wyrobiła. Wcześniej z książek Mroza czytałam Behawiorystę (moje początki blogowania!), który bardzo mi się podobał. Na swoim koncie mam też Kasację, którą ze dwa razy musiałam zaczynać od początku, bo niestety zabrałam się za nią w nieciekawym momencie, więc męczyłam ją kilka miesięcy. Na audiobooku przesłuchałam też większość Zaginięcia, więc ogólnie miałam wyrobioną opinię o duecie prawniczym Joanna-Kordian. Przeczytałam też w którymś wywiadzie, że Remigiusz Mróz starał się pisać tę serię w taki sposób, by można było czytać te książki w dowolnej kolejności, chociaż wiadomo, że nigdy to nie działa w stu procentach. Mimo wszystko postanowiłam zacząć od końca i się nie martwić brakami.


Jak już pozbyłam się początkowego szoku (spoiler do tomu szóstego, który pewnie czytaliście, skoro kliknęliście na recenzję siódmej części: Zordon w więzieniu, bo zabił matkę?! Chyłka straciła dziecko?! To ona była w ciąży?!) wciągnęłam się w historię w zawrotnym tempie. Mróz ma bardzo lekkie pióro, więc co by nie napisał, czyta się to szybko. Moim zdaniem jest to duża zaleta, bo przyznajcie się, ile razy ślęczeliście nad powieścią, która była pięknie napisana, ale „ciężkim” językiem i czytanie każdej strony trwało wieczność? No właśnie. Chociaż nie miałam jednorazowo zbyt dużo czasu na lekturę, a Testament czytałam głownie w autobusie, skończyłam stosunkowo szybko. 

Nie miałam nigdy wcześniej okazji wypowiadać się o bohaterach, bo nie zdecydowałam się na napisanie recenzji Kasacji i Zaginięcia, więc teraz się trochę rozpiszę. Być może dla was, starych wyjadaczy, którzy są na bieżąco z Chyłką, moje wynurzenia nie będą interesujące, ale z drugiej strony możecie poczytać przemyślenia świeżynki. W sumie głownie chciałabym się skupić na  samej Chyłce, bo to ona jest gwiazdą wieczoru.

Chyłka, Chyłka... Silna, niezależna kobieta, tylko kota brakuje! A tak na serio... Przez większość czasu Joanna była genialna w roli torpedy z ciętym językiem. Nie raz śmiałam się z jej docinków i przytyków. Były jednak momenty w których moim zdaniem Mróz trochę przesadzał. Wyglądało na to, że postawił sobie za cel, by prawniczka w każdej wymianie zdań miała ostatnie słowo, co czasami było męczące. Kilka razy złapał mnie tak zwany cringe, bo Joanna musiała zawsze wtrącić swoje trzy grosze, najlepiej zarzucając jakąś aluzją, której nikt nie rozumiał, dopóki jej nie wytłumaczyła jak krowie na rowie. Rozumiem, że to taka kreacja bohatera i tak dalej, jednak my dobrze pamiętamy, że Joanna zawsze ma coś do powiedzenia i umie postawić każdego do pionu, więc nie musiało się to przekładać na każdy dialog w książce. Moment, który szczególnie zapamiętałam to jej rozmowa z babuleńką, której się władowali z Kordianem do domu, by ją wypytać o szczegóły sprawy. Kobiecina ewidentnie nie wiedziała dlaczego dwoje porządnie ubranych ludzi dobija jej się do domu o szóstej rano i pyta: Czy coś się stało?. I tu wchodzi Chyłka z pięciominutowym monologiem o eksplodującej supernowie, pulsarach i asteroidach. Czy było to w stylu Chyłki? No było, ale miałam wrażenie, że Mróz próbuje z niej zrobić doktora House'a, który ogólnie „nie umie” w interakcje międzyludzkie. Jednak co za dużo, to nie zdrowo. Jakby się bez przerwy tak nie produkowała, to by nie zbiedła, a ja bym jeszcze bardziej doceniła jej poczucie humoru.  


Kordian za to ma chyba jakieś głęboko zakorzenione traumy z dzieciństwa, bo codzienna dawka gnojenia przez Chyłkę niezmiernie go nakręca. Bardzo lubię dynamikę tej dwójki i cieszę się, że Zordon zaczyna się czasami stawiać swojej drugiej połówce.

Jeśli chodzi o samą fabułę to - pomimo tego że się wychowałam w rodzinie prawników - specjalistką od prawa nie jestem, więc łykam wszystko co Mróz napisze. Czytałam w kilku recenzjach, że były pewne rozbieżności, jednak jak ktoś się nie zna, to zapewne ich nie wyłapie. Ogólnie wcześniej nie czytałam wielu thrillerów prawniczych, a jeśli już się zdarzyło, to akcja się rozgrywała w Ameryce, więc ciekawie było zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje w Polsce. Sama intryga była wielowarstwowa i czułam się jak dziecko bawiące się matrioszką. Kiedy już myślałam, że Chyłka i Zordon są bliscy poznania prawdy, pojawiał się następny fakt i następny, który wywracał ich śledztwo do góry nogami. W pewnym momencie miałam wrażenie, że autor trochę przekombinował. To oczywiście tylko moje odczucie, bo wielu uwielbia kiedy okazuje się, że wiele pozornie niezwiązanych ze sobą wydarzeń tworzy spójną (lub naciąganą) całość.

Zdjęcia pochodzą z mojego IG:


Słów jeszcze kilka o nawiązaniach do bieżących wydarzeń i popkultury. Dużym plusem tempa pisania pana Mroza jest fakt, że w jego książkach czytamy o sytuacjach, które miały miejsce zaledwie kilka miesięcy wcześniej, jak chociażby akcja #metoo, popularność filmików na Youtube czy wydarzenia, które były jeszcze niedawno na pierwszych stronach gazet. Sprawia to wrażenie, że akcja książki dzieje się w momencie w którym po nią sięgam, bo przecież dopiero co czytałam o tym samym, o czym opowiada któryś z bohaterów lub wspomina narrator. Z drugiej strony rodzi to pytanie, czy tempo pisania i wydawania książek Mroza nie wpływa znacząco na jakość jego powieści. Widziałam, że w Internecie od jakiegoś czasu toczy się dyskusja, czy napisane przez niego książki, które są naprawdę dobre nie mogłyby być bardzo dobrymi, gdyby autor trochę przystopował i poświęcił więcej czasu na gruntowny research i przemyślenie kreacji postaci. Poza tym edytor miałby więcej czasu, żeby zwrócić uwagę na pewne nieścisłości czy niezrozumiałe fragmenty. Pomimo że czytałam tylko kilka książek Remigiusza Mroza, zainteresował mnie list otwarty, jaki napisał do niego Jakub Ćwiek. Możecie go przeczytać na portalu smakksiazki. Wspominam o tym nie dlatego, że mam coś do zarzucenia Mrozowi, bo uważam, że jest bardzo zdolny, ale kiedy się wydaje kilka książek rocznie, to ryzyko wydania słabszej powieści znacząco wzrasta. 
Jednocześnie jestem pod wrażeniem, że ktoś jest w stanie napisać kilka tysięcy stron rocznie, kiedy ja w ciągu dwóch miesięcy nie mam weny do napisania jednej recenzji! 

Tak w ramach podsumowania napiszę, że Testament to solidny thriller prawniczy z bohaterami, których ciężko nie lubić. Miejmy nadzieję, że kolejne książki serii utrzymają poziom. Teraz mam większą motywację, żeby nadrobić poprzednie tomy serii, a być może także sięgnąć po cykl z Wiktorem Frostem. Która z serii jest waszym zdaniem ciekawsza - Chyłka czy Frost?

Za egzemplarz serdecznie dziękuję 



   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz