poniedziałek, 12 lutego 2018

Jakim typem czytelnika jestem i dlaczego cholernie wkurzającym?

Dzisiaj nie ma żadnej recenzji ani tagu książkowego. Żadnych nowości wydawniczych i książek, które chcę przeczytać przez najbliższe siedemnaście tygodni. Dzisiaj tworzę tego posta, żeby ponarzekać. I żeby się trochę usprawiedliwić. A na końcu stwierdzić, że nie mam na co narzekać i z czego się usprawiedliwiać. 




Zawsze bardzo szybko czytałam. Naprawdę. Nie piszę tego po to, by się chwalić, bo zaraz zobaczycie, że nie ma czym. (No dobra, może jestem z tego trochę dumna, ale tutaj nie o szybkość w czytaniu chodzi). Dorastając miałam to szczęście, że mieszkałam w kamienicy, która była pobłogosławiona filią biblioteki publicznej znajdującej się na parterze. Nie wiem, ile mogłam mieć lat, kiedy mama założyła mi moją pierwszą kartę biblioteczną, ale myślę, że około sześciu. Tydzień w tydzień przychodziłam do tej maleńkiej biblioteki, wypożyczałam od trzech do pięciu książek i czytałam jak szalona. 

W gimnazjum wcale nie zwolniłam tempa. Czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce. Stare gazety, dyplomy na ścianach przychodni i etykiety na szamponach. Czytałam na spacerach z psem i opanowałam tę czynność do perfekcji (ani ja, ani mój mały puchaty Westie Leon nie zostaliśmy przejechani na pasach. Tęsknię za spacerami z Leonem. Niestety, moja kochana psina dożyła czternastu lat i pożegnała się z nami w listopadzie. Na szczęście, ja zgodnie z planem od czterech lat mieszkam na swoim, więc smutno mi było z oddali. Dotąd mi cholernie smutno. Czy ktoś z Was musiał się niedawno rozstać ze swoim pupilem?)

W liceum nastały długie lata posuchy. Czytałam podręczniki, opracowania, streszczenia i lektury, ale czytanie dla rozrywki stało mi się obce. Bardzo za tym tęskniłam, ale nie miałam na to ani czasu ani ochoty. Naprawdę jestem pełna podziwu, gdy widzę regularnie prowadzone blogi przez młodych ludzi w klasie maturalnej, którzy miesięcznie czytają po kilkanaście książek i dodają posty co drugi dzień. Naprawdę nie wiem jak wy to robicie. 

W każdym razie maturę pisałam pięć lat temu. Co ciekawe, wiem, że to nie tak strasznie dawno, ale za każdym razem muszę się zastanowić w którym roku skoczyłam liceum. Za. Każdym. Razem. Od tej pory zaczęłam czytać znowu dla przyjemności, a z czasem zapragnęłam dzielić się moimi opiniami ze światem, bo któż by nie chciał ich poznać, prawda? (Kto dotrwał do tego miejsca i nie zamknął strony? Szanuję!)

Niestety, moja rutyna uległa znaczącej zmianie. I nie umiem tego za nic przeskoczyć! Mianowicie - dalej czytam bardzo szybko. Czasem jedną książę za drugą. Przeczytam trzy książki w trzy dni, bo mogę i czemu nie. Ale potem przez kolejne trzy tygodnie nie mogę na nie patrzeć. Zaczynam jedną powieść za drugą i kończę po pierwszym rozdziale. Czasem po pierwszej stronie. Często nawet po  pierwszym słowie. Kac książkowy jak nic. Tylko leczyć.

Tak się zaczął luty. Trzeciego dnia tego miesiąca skończyłam czytać czwartą książkę. (Wiem, brzmi jak wstęp do bardzo nudnego opowiadania, przepraszam.) Od tamtej pory rozpoczęłam jakieś piętnaście nowych i żadnej nie mam ochoty kończyć. A teraz pytanie. Czy to źle? Oczywiście, że nie. Jednak przychodzą takie dni jak dzisiaj, że sobie siedzę i myślę, że coś powinnam przeczytać... Ale zaraz... W sumie to czemu powinnam. To nie jest tak, że nic nie czytam. Czytam książki dotyczące mojego zdrowia, których recenzji nie zamieszczam. Czytam artykuły popularnonaukowe. Ślęczę nad językowymi nowelami. Dalej czytam każdego dnia. 

Ale jeśli nie mogę napisać o tym 600 w Wordzie i wystawić tego na bloga, czy faktycznie znaczy to, że nie czytam wcale?

Poza tym nikt z nas nie czyta na wyścigi. Ja wiem, że czasami patrząc na statystyki innych blogów czujemy się przytłoczeni. Przynajmniej ja tak mam. Trzynaście książek w styczniu? Ja też tak mogę! Bez problemu! Jednak czy warto? Nie założyłam bloga po to, by coś komuś udowadniać. By się zmuszać do pisania, bo trzeba wstawić recenzję. Trudno, po każdej książce najwidoczniej potrzebuję tygodnia na trawienie i to też jest w porządku.

Panie i panowie, mamy zatem wynik. Jestem typem wkurzającego czytelnika, który wie, że może ale mu się nie chce! 

A teraz idę oglądać serial. Czy ktoś z was już widział The Marvelous Mrs. Maisel? Jeśli nie - polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz