czwartek, 3 listopada 2016

Recenzja: „Załącznik” Rainbow Rowell


Kiedy ktoś ma obsesję na twoim punkcie, a ty uważasz, że to słodkie. 

Poszłam za ciosem i od razu po przeczytaniu „Fangirl” zabrałam się za „Załącznik”. Wydawało mi się, że skoro „Fangirl” nie była taka zła, a poza tym wszędzie widzę ostatnio nazwisko Rainbow Rowell i jej twórczość, która jest oceniana dość wysoko, to będzie to genialny pomysł. Opis na okładce brzmiał bardzo przyjemnie i mogłam założyć, że czas, który poświęcę na przebrnięcie przez trzysta stron powieści nie będzie czasem straconym. Czy miałam rację?




Głównym bohaterem książki jest dwudziestoośmioletni Lincoln. Lincoln jest bardzo specyficzną postacią. Po pierwsze, od dziewięciu lat nie może zapomnieć o swojej licealnej miłości, Sam. Po drugie, cały czas mieszka ze swoją mamą, która kocha swojego synka i nie chce się nim z nikim dzielić. Po trzecie, ma bardzo nieciekawą pracę. Jest administratorem bezpieczeństwa danych. W praktyce oznacza to, że siedzi po nocach przed komputerem i czyta korespondencję pracowników wydawnictwa prasowego. Lincoln bardzo szybko natrafia na prywatne maile wymieniane w czasie pracy przez dwie przyjaciółki – Jennifer i Beth. Zamiast wysłać im upomnienie, zaczyna czytać ich rozmowy i angażuje się w ich życie do tego stopnia, że zaczyna żywić uczucia do jednej z nich (do jednej z dziewczyn, nie rozmów). Cała sytuacja wydaje mu się niezdrowa, jednak Lincoln nie może przestać, chociażby dlatego, że odkrywa, że jego miłość i jej przyjaciółka zaczynają o nim plotkować.

Muszę przyznać, że książkę czytałam głównie dla momentów z Jennifer i Beth. Ich rozmowy były jeszcze jako tako zabawne, chociaż później stwierdziłam, że i nawet one nie są wystarczająco śmieszne. Wątki dotyczące filozoficznych rozmyślań Lincolna o życiu podczas gry w Dungeons&Dragons jakoś w ogóle mnie nie zainspirowały. Czasami przeskakiwałam całe akapity, ponieważ nie wnosiły one niczego nowego do fabuły. Ogólnie patrząc na dotychczasowe życie Lincolna i jego relacje z ludźmi spodziewamy się stereotypowego nerda, który nosi grube okulary, bo wzrok zepsuł sobie grając na komputerze i czytając cudze mejle, a tu niespodzianka! Linc jest Panem Słodkim i najwyraźniej wszystkie baby z nim flirtują, ale on jest zbyt nieśmiały, by to zauważyć. Poza tym woli wzdychać do dziewczyny, która bezustannie plotkuje ze swoją przyjaciółką, zamiast pracować. Tak się zastanawiałam, ponieważ Jennifer i Beth były według swoich gorliwych zapewnień najlepszymi przyjaciółkami, czy one w ogóle rozmawiały ze sobą w życiu prywatnym. Wyglądało na to, że o wszelkich życiowych zmianach, nieszczęściach i problemach wolały pisać, niż rozmawiać - ku uciesze Lincolna, który miał co czytać w długie noce. 

Co więcej, jak już narzekam, to wspomnę o tym, że wątek nastoletniej miłości Lincolna był dla mnie po prostu żałosny. Gościu nie mógł przeżyć rozstania przez kilka dobrych lat. Jasne, kiedy kogoś się mocno kochało, to nie zapomina się o tej osobie nigdy, ale Sam potraktowała go w bardzo chamski sposób, natomiast facet najwyraźniej postanowił nie robić nic ze swoim życiem, mieszkać z mamą (nie ma w tym tak naprawdę nic złego, pozdrawiam wszystkie mamy) i codziennie rozmyślać na temat byłej dziewczyny. Oczywiście, usprawiedliwiłaby go głęboka depresja, czy inne problemy emocjonalne - to się zdarza. Ale gościu po prostu sprawiał wrażenie życiowej sieroty i nie wzbudził we mnie sympatii. 

Jak przeczytałam opis książki, to zdecydowanie spodziewałam się czegoś lepszego - lekkiego, zabawnego i słodkiego. Dowiedziałam się za to, jak to jest mieć obsesję oraz czy fajnie mieć stalkera. Niefajnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz